No i właśnie dla mnie to jest kolejny powód do radości, że przez te 25 lat w naszym wesołym kraju tyle się zmieniło, że dzieciaki dzisiaj na chałturach grają na zabawkach niedostępnych "za komuny" zawodowcom i mają wymagania takie, że hoho.
Jako stary dziad powiem wam tak: wyobraźcie sobie, że jak zaczynałem męczyć ucho na weselichach, to miałem eltrona 30W + potężną i ciężką paczkę, która nie brzmiała i nie grała , a cała kapela miała robiony przez jakiegoś elektryka w Oświęcimiu wzmacniacz z pięcioma działającymi wejściami na mikrofon i klawisze, do tego dwie hujowe paczki samoróbki, które grały równie paskudnie jak wyglądały .
Teraz jest fajnie, bo każdego normalnego klezmera, tfu, klezmer, to słowo de mode - może lepiej dżobmena , stać na zawodowe graty.
Ale ja już jestem stary i leniwy, chały to dla mnie praca, a nie muzyka, więc liczy się osiągnięcie celu racjonalnie niskim kosztem przy zachowaniu przepisów BHP.
Jako basman bluesrokowy w życiu nie wyobrażałem sobie grania bez pieca i nie uznawałem niczego innego niż akustyczne bębny. Jak zostałem czterdziestolatkiem, to mi przeszło. Nie tak dawno miałem jeszcze na chały paczkę 4x10, ale się okazało, że równie wygodnie się siedzi na stołku składanym z Ikea, a taki stołek jest lżejszy i o wiele łatwiej go przewieźć . Jakość grania ta sama, ludzie szczęśliwi, kasa też się zgadza.
W poprzednim sezonie zagrałem na skoka z dwoma czy trzema kapelami, które zakazały mi przynoszenia pieca a bębniarze grali na plackach łącznie z plastikowymi "blachami". Tak samo gitarule - linie na out, bez korzystania z głośnika w piecu. Uczucie świeżości umysłu o czwartej nad ranem, spowodowane brakiem basowo-gitarowo-bębnowego hałasu na "scenie" i skierowaniem głównego natężenia dźwięku na przody - bezcenna. Całkowicie zmieniło się moje myślenie o graniu w takich sytuacjach. Sygnał z basu przez diboksa prosto w linię, konia z rzędem temu, kto w tzw. ślepym teście kapnąłby się, że nie mam pieca tudzież jakiegoś zajebistego i drogiego preampu pod nogą . No ale też czasy takie, że przody i miksery są zawodowe. Jak na przodzie wiszą profesjonalne linijki z subbasem, a miks jest robiony na najnowszym cyfrowym Behringerze, z zastosowaniem odpowiednich peryferiów, to nie ma przebacz. A fakt, że 10 minut po skończeniu grania jestem spakowany i gotowy do ewakuacji z samą gitarką pod pachą - ameryka panie .
Marzy mi się jeszcze, żeby grać ze składem, który zawodowo będzie się odsłuchiwał w ucho, ale tej przyjemności jeszcze nie miałem. Ale taki dziad jak ja jest przyzwyczajony do klasycznych odsłuchów, w jednej kapeli tez były takie małe osobiste odsłuchy nakręcane na statyw mikrofonowy - pełnia szczęścia. Puści se człowiek na taki odsłuch brekmaszynę i odrobinę klawiszy i jest wszystko co potrzebne, żeby przetrwać noc do rana . Ale z drugiej strony - im mniej gratów tym lepiej.
No ale ja się nie znam.
Jako stary dziad powiem wam tak: wyobraźcie sobie, że jak zaczynałem męczyć ucho na weselichach, to miałem eltrona 30W + potężną i ciężką paczkę, która nie brzmiała i nie grała , a cała kapela miała robiony przez jakiegoś elektryka w Oświęcimiu wzmacniacz z pięcioma działającymi wejściami na mikrofon i klawisze, do tego dwie hujowe paczki samoróbki, które grały równie paskudnie jak wyglądały .
Teraz jest fajnie, bo każdego normalnego klezmera, tfu, klezmer, to słowo de mode - może lepiej dżobmena , stać na zawodowe graty.
Ale ja już jestem stary i leniwy, chały to dla mnie praca, a nie muzyka, więc liczy się osiągnięcie celu racjonalnie niskim kosztem przy zachowaniu przepisów BHP.
Jako basman bluesrokowy w życiu nie wyobrażałem sobie grania bez pieca i nie uznawałem niczego innego niż akustyczne bębny. Jak zostałem czterdziestolatkiem, to mi przeszło. Nie tak dawno miałem jeszcze na chały paczkę 4x10, ale się okazało, że równie wygodnie się siedzi na stołku składanym z Ikea, a taki stołek jest lżejszy i o wiele łatwiej go przewieźć . Jakość grania ta sama, ludzie szczęśliwi, kasa też się zgadza.
W poprzednim sezonie zagrałem na skoka z dwoma czy trzema kapelami, które zakazały mi przynoszenia pieca a bębniarze grali na plackach łącznie z plastikowymi "blachami". Tak samo gitarule - linie na out, bez korzystania z głośnika w piecu. Uczucie świeżości umysłu o czwartej nad ranem, spowodowane brakiem basowo-gitarowo-bębnowego hałasu na "scenie" i skierowaniem głównego natężenia dźwięku na przody - bezcenna. Całkowicie zmieniło się moje myślenie o graniu w takich sytuacjach. Sygnał z basu przez diboksa prosto w linię, konia z rzędem temu, kto w tzw. ślepym teście kapnąłby się, że nie mam pieca tudzież jakiegoś zajebistego i drogiego preampu pod nogą . No ale też czasy takie, że przody i miksery są zawodowe. Jak na przodzie wiszą profesjonalne linijki z subbasem, a miks jest robiony na najnowszym cyfrowym Behringerze, z zastosowaniem odpowiednich peryferiów, to nie ma przebacz. A fakt, że 10 minut po skończeniu grania jestem spakowany i gotowy do ewakuacji z samą gitarką pod pachą - ameryka panie .
Marzy mi się jeszcze, żeby grać ze składem, który zawodowo będzie się odsłuchiwał w ucho, ale tej przyjemności jeszcze nie miałem. Ale taki dziad jak ja jest przyzwyczajony do klasycznych odsłuchów, w jednej kapeli tez były takie małe osobiste odsłuchy nakręcane na statyw mikrofonowy - pełnia szczęścia. Puści se człowiek na taki odsłuch brekmaszynę i odrobinę klawiszy i jest wszystko co potrzebne, żeby przetrwać noc do rana . Ale z drugiej strony - im mniej gratów tym lepiej.
No ale ja się nie znam.