Przypadkiem trafiłem na temat, to zrobię odkop po 4,5 roku
Ciekaw jestem, co się przez ten czas wydarzyło u forumowych weteranów w kwestii zespołowego grania.
Historyjka własna. Zacząłem granie prawie 20 lat temu od założenia własnej kapeli - tej na "W", co to jej nie poważaliście za bardzo
Założyłem ją z dobrymi kumplami - nie szło mi granie z obcymi ludźmi bo (a) kompletnie nic nie umiałem i (b) nie mogłem złapać z obcymi wspólnej fali. Więc zaczęło się od przyjaźni, wspólnych marzeń, szalonych imprez - zero spinki, zero zarobkowania itd. Just for fun.
Przez parę lat graliśmy sobie po piwnicach i garażach, co jakiś czas wpadały nieduże klubowe koncerty, tudzież spontaniczne akcje jak plener na trawniku między akademikami (duża publika, dużo piwa, straż miejska rozpędziła nas dopiero w trakcie ostatniego bisu). Nagraliśmy 2 koślawe demówki, piosenki leciały w studenckim radio, mieliśmy grupkę prawdziwych fanów - działo się. Otarliśmy się nawet o jakiś tam management i możliwość poważniejszego grania, ale z własnej głupoty zlekceważyliśmy sprawę. Na starcie dorosłego życia kapela się posypała - praktycznie każdy z nas wyjechał na jakiś czas za granicę, i to na zakładkę. Jeden na wiele lat za granicą został. Część dorobiła się żon i dzieci.
Ale pozostali 3 kochali muzykę i lubili swoje towarzystwo na gruncie muzykowania - więc przez wiele lat rypaliśmy w trójkę po godzinach dość regularnie, bez większej nadziei, że coś z tego będzie. Jak czwarty wrócił do kraju (ale nie do miasta), zmontowaliśmy materiał i kosztem wielu wyrzeczeń nagraliśmy płytę. Tę, co to ją na forum hejtowaliście
Wyszła, jak wyszła, ale poleciała w całości w radio, a 2 znamienitych redaktorów muzycznych bardzo ciepło się o niej wypowiedziało. Muza poszła w Internety, oprócz masy hejtu trafiły się bardzo dobre recenzje. Zagraliśmy finał WOŚP na krakowskim Rynku - zaczęło się znów coś dziać. Fakt, że znów był to restart i od zera, ale jakieś tam perspektywy się zarysowały. I co? Jeszcze przed wydaniem płyty jeden z kolegów w atmosferze awantury odszedł, bo chciał robić na muzyce zawodową karierę i pieniądze - choć ten zespół nie dawał na to żadnych szans. Ale on tego nie widział i próbował resztą chłopaków nieudolnie "zarządzać". Wieloletnie koleżeństwo poszło w pizdu. Nowy członek przez chwilę wypełnił lukę, ale na dłuższą metę okazał się za słaby i za mało pojętny. A dwaj pozostali chłopcy nie chcieli inwestować czasu ani pracy w rozwój kapeli. OK - grać próbę raz na kilka tygodni i co kwartał koncert (nie rozumieli, że w takich układach nikt na ten koncert nie przyjdzie - bo minęło kilkanaście lat i naszych starych fanów już nie ma, a nie zdobędziemy nowych leżąc i pachnąc). Robić nowe kawałki hobbystycznie dla siebie. Ale jakikolwiek wysiłek czy inwencja przy promocji i organizacji? Sam nie uciągnąłem, choć zapieprzałem ostro.
No to założyłem od zera kolejny zespół. Z ludźmi, których znałem - nie tak blisko, jak poprzednich, ale wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że są fajni i kompetentni. Tym się bardzo chce grać i mimo braku czasu z powodu rodzin i pracy przychodzimy na każdą próbę. Szukamy okazji do koncertowania, organizujemy imprezy - i wszyscy się tym jaramy jak dzieci. W miarę skromnych możliwości finansowych nagraliśmy przyzwoitą EP-kę na rozruch i zapieprzamy codziennie z gitarzystą-menedżerem jak osły, żeby kapela jakkolwiek zaistniała. A dwaj pozostali koledzy nie leżą i pachną, tylko grają, aranżują, śpiewają, wożą sprzęt na koncerty itd. W pół roku zdążyliśmy zagrać duże imprezy w najfajniejszych lokalnych klubach i - ponownie - na Rynku na WOŚP. Wielu ludziom przypadły nasze występy do gustu. Do momentu, w którym granie zacznie się nam zwracać (bo o zarabianiu można zapomnieć), jest jeszcze długa droga. Ale na razie nikt nie marudzi - bo coś się wreszcie dzieje i możemy robić to, co wszyscy kochamy. Grać.
Podsumowania nie będzie. Bo chyba widać, że wszystko zależy od skompletowania odpowiedniej ekipy. I od tego, żeby mieć wspólny, jasno zdefiniowany cel. Oraz marzenia połączone z realistycznym oglądem rzeczywistości i żmudną pracą u podstaw.

Historyjka własna. Zacząłem granie prawie 20 lat temu od założenia własnej kapeli - tej na "W", co to jej nie poważaliście za bardzo

Przez parę lat graliśmy sobie po piwnicach i garażach, co jakiś czas wpadały nieduże klubowe koncerty, tudzież spontaniczne akcje jak plener na trawniku między akademikami (duża publika, dużo piwa, straż miejska rozpędziła nas dopiero w trakcie ostatniego bisu). Nagraliśmy 2 koślawe demówki, piosenki leciały w studenckim radio, mieliśmy grupkę prawdziwych fanów - działo się. Otarliśmy się nawet o jakiś tam management i możliwość poważniejszego grania, ale z własnej głupoty zlekceważyliśmy sprawę. Na starcie dorosłego życia kapela się posypała - praktycznie każdy z nas wyjechał na jakiś czas za granicę, i to na zakładkę. Jeden na wiele lat za granicą został. Część dorobiła się żon i dzieci.
Ale pozostali 3 kochali muzykę i lubili swoje towarzystwo na gruncie muzykowania - więc przez wiele lat rypaliśmy w trójkę po godzinach dość regularnie, bez większej nadziei, że coś z tego będzie. Jak czwarty wrócił do kraju (ale nie do miasta), zmontowaliśmy materiał i kosztem wielu wyrzeczeń nagraliśmy płytę. Tę, co to ją na forum hejtowaliście

No to założyłem od zera kolejny zespół. Z ludźmi, których znałem - nie tak blisko, jak poprzednich, ale wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że są fajni i kompetentni. Tym się bardzo chce grać i mimo braku czasu z powodu rodzin i pracy przychodzimy na każdą próbę. Szukamy okazji do koncertowania, organizujemy imprezy - i wszyscy się tym jaramy jak dzieci. W miarę skromnych możliwości finansowych nagraliśmy przyzwoitą EP-kę na rozruch i zapieprzamy codziennie z gitarzystą-menedżerem jak osły, żeby kapela jakkolwiek zaistniała. A dwaj pozostali koledzy nie leżą i pachną, tylko grają, aranżują, śpiewają, wożą sprzęt na koncerty itd. W pół roku zdążyliśmy zagrać duże imprezy w najfajniejszych lokalnych klubach i - ponownie - na Rynku na WOŚP. Wielu ludziom przypadły nasze występy do gustu. Do momentu, w którym granie zacznie się nam zwracać (bo o zarabianiu można zapomnieć), jest jeszcze długa droga. Ale na razie nikt nie marudzi - bo coś się wreszcie dzieje i możemy robić to, co wszyscy kochamy. Grać.
Podsumowania nie będzie. Bo chyba widać, że wszystko zależy od skompletowania odpowiedniej ekipy. I od tego, żeby mieć wspólny, jasno zdefiniowany cel. Oraz marzenia połączone z realistycznym oglądem rzeczywistości i żmudną pracą u podstaw.