04-23-2010, 11:11 AM
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 04-23-2010, 11:17 AM przez imperfect.)
pasma są ważne - i potrafią być źródłem kłopotów. Np gitarzyści często mają tendencję nie tylko do grania zbyt głośno, ale też do podbijania dołu. Zwłaszcza w przypadku mocno przesterowanych brzmień daje to niemal gwarancję zagłuszenia całej reszty.
Ja mam szczęście mieć tylko jednego gitarzystę w zespole, który w dodatku (ze względu na rodzaj muzyki) przesterowuje się tylko czasem i nagłaśnia się lampowym 50w combem na dwóch dwunastkach - nie zaś full stackiem. Tak czy inaczej, wypracowaliśmy sobie pewien 'podział' częstotliwości, w które sobie nie wchodzimy. Mianowicie - ja leciutko (o jakieś 2 do 4 dB) podbijam sobie 100Hz, 400Hz, 1.6kHz i 6.4kHz. Podcinam natomiast (również minimalnie) to co jest pomiędzy - 200Hz, 800Hz i 3.2kHz - ot, taki grzebień na korektorze. Gitarzysta z kolei lekko podbija to co ja podcinam i odwrotnie. Wycina też całkiem 100Hz i wszystko poniżej - takimi częstotliwościami gitara w zasadzie już nie gra, tylko buczy, zabiera natomiast mnóstwo 'sonic space' i zagłusza resztę. W ten sposób obaj mamy barwę pasującą do wszelkich stylów i technik. Ja brzmię mięsiście i czytelnie przy palcach, slapie i kostce; przy quasi-pastoriusowych liniach granych z mostkowego pickupa i około-motownowych z gryfowego. Gitara ładnie i okrągło brzmi na barwie czystej, przesterze, singlach i humbuckerach. Sprawdza się to też przy gęstych aranżach - w stałym składzie mamy też bębny, klawisze, wokale (męski i damski) i saksofon/flet, a czasem dochodzi jeszcze większa sekcja dęta (dodatkowy sax, trąbka, puzon) i jeszcze jedna wokalistka.
Wiem, że tego typu ustawienia są nieco kontrowersyjne, i że wielu jest zwolenników ustawienia "wszystko na zero". Tyle że również oni przyznają, iż każdy wzmacniacz i tak ma własny 'voicing' narzucony przez konstruktora. Więc i tak barwa nie będzie płaska i neutralna. Ja mam swój ww 'voicing', który sprawdza mi się we wszystkich warunkach - nie ma aranżu, w którym bym ginął, i nie ma kłopotliwych pomieszczeń.
Ja mam szczęście mieć tylko jednego gitarzystę w zespole, który w dodatku (ze względu na rodzaj muzyki) przesterowuje się tylko czasem i nagłaśnia się lampowym 50w combem na dwóch dwunastkach - nie zaś full stackiem. Tak czy inaczej, wypracowaliśmy sobie pewien 'podział' częstotliwości, w które sobie nie wchodzimy. Mianowicie - ja leciutko (o jakieś 2 do 4 dB) podbijam sobie 100Hz, 400Hz, 1.6kHz i 6.4kHz. Podcinam natomiast (również minimalnie) to co jest pomiędzy - 200Hz, 800Hz i 3.2kHz - ot, taki grzebień na korektorze. Gitarzysta z kolei lekko podbija to co ja podcinam i odwrotnie. Wycina też całkiem 100Hz i wszystko poniżej - takimi częstotliwościami gitara w zasadzie już nie gra, tylko buczy, zabiera natomiast mnóstwo 'sonic space' i zagłusza resztę. W ten sposób obaj mamy barwę pasującą do wszelkich stylów i technik. Ja brzmię mięsiście i czytelnie przy palcach, slapie i kostce; przy quasi-pastoriusowych liniach granych z mostkowego pickupa i około-motownowych z gryfowego. Gitara ładnie i okrągło brzmi na barwie czystej, przesterze, singlach i humbuckerach. Sprawdza się to też przy gęstych aranżach - w stałym składzie mamy też bębny, klawisze, wokale (męski i damski) i saksofon/flet, a czasem dochodzi jeszcze większa sekcja dęta (dodatkowy sax, trąbka, puzon) i jeszcze jedna wokalistka.
Wiem, że tego typu ustawienia są nieco kontrowersyjne, i że wielu jest zwolenników ustawienia "wszystko na zero". Tyle że również oni przyznają, iż każdy wzmacniacz i tak ma własny 'voicing' narzucony przez konstruktora. Więc i tak barwa nie będzie płaska i neutralna. Ja mam swój ww 'voicing', który sprawdza mi się we wszystkich warunkach - nie ma aranżu, w którym bym ginął, i nie ma kłopotliwych pomieszczeń.