09-22-2012, 05:22 AM
Pojebało się ludziom w bańkach. Kiedyś się wdałem w głupkowatą dyskusję na glucie, gdzie właśnie takie nawiedzone popaprańce się wymądrzały, że skoro kapela i fotoobsługa są w pracy, to nie powinni mieć miejsca przy stolikach (czytaj- mogą sobie sami za żarcie zapłacić albo przyjść z termosem i kanapkami).
Nie ma jak staropolska gościnność.
Inna sprawa, że knajpiarze mogliby mieć taryfę ulgową dla tych ludzi i proponować stawkę niższą niż za "normalnego" gościa. W końcu nikt nie wymaga suto zastawionego stołu, ale mnie osobiście by było nieswojo, jakbym widział, że na moim weselu chłopaki siedzą przy pustym stole.
W jednej knajpie tak było, że organizatorzy wynegocjowali niższą stawkę dla obsługi, no i zamiast wielkiego wyboru dostaliśmy "normalny" obiad, stół był zaopatrzony w jakąś wędlinkę i sałatkę, zaplanowane były jeszcze dwa ciepłe posiłki (dla gości 5 - kto to kuźwa przeje...), ale oczywiście i tak połowa gości rezygnowała z późniejszych posiłków, na szczęście menadżerka knajpy była rozsądna, i za jej poleceniem kelnerzy nas pytali, czy mamy ochotę na dodatkowe żarcie, bo i tak jest zapłacone, a ludzie nie zjedzą...
Straszne czasy. Jednak nie ma to jak stare dobre wsiowe wesele.
Choć wam powiem, że jest taka kultowa książka Andrzeja Bieńkowskiego, MUZYKA ODNALEZIONA, kto czytał, ten wie. Chłop się fascynuje wiejskimi muzykantami, nagrywa ich, wysłuchuje historii i je opisuje. No i kurdele jak się czyta, że w zasadzie zawsze muzykant na weselu był traktowany jak pomiot i gatunek gorszy, któremu jaśniepaństwo mogą kazać co se chcą, no to się scyzor w kieszeni otwiera. Tradycja jest do dupy w tym kraju.
Nie ma jak staropolska gościnność.
Inna sprawa, że knajpiarze mogliby mieć taryfę ulgową dla tych ludzi i proponować stawkę niższą niż za "normalnego" gościa. W końcu nikt nie wymaga suto zastawionego stołu, ale mnie osobiście by było nieswojo, jakbym widział, że na moim weselu chłopaki siedzą przy pustym stole.
W jednej knajpie tak było, że organizatorzy wynegocjowali niższą stawkę dla obsługi, no i zamiast wielkiego wyboru dostaliśmy "normalny" obiad, stół był zaopatrzony w jakąś wędlinkę i sałatkę, zaplanowane były jeszcze dwa ciepłe posiłki (dla gości 5 - kto to kuźwa przeje...), ale oczywiście i tak połowa gości rezygnowała z późniejszych posiłków, na szczęście menadżerka knajpy była rozsądna, i za jej poleceniem kelnerzy nas pytali, czy mamy ochotę na dodatkowe żarcie, bo i tak jest zapłacone, a ludzie nie zjedzą...
Straszne czasy. Jednak nie ma to jak stare dobre wsiowe wesele.
Choć wam powiem, że jest taka kultowa książka Andrzeja Bieńkowskiego, MUZYKA ODNALEZIONA, kto czytał, ten wie. Chłop się fascynuje wiejskimi muzykantami, nagrywa ich, wysłuchuje historii i je opisuje. No i kurdele jak się czyta, że w zasadzie zawsze muzykant na weselu był traktowany jak pomiot i gatunek gorszy, któremu jaśniepaństwo mogą kazać co se chcą, no to się scyzor w kieszeni otwiera. Tradycja jest do dupy w tym kraju.