05-23-2014, 09:52 AM
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 05-23-2014, 09:55 AM przez Basstard.)
Dlatego ja sam porzuciłem marzenia o sławie i utrzymywaniu się tylko z grania - któregoś dnia uderzyło mnie w łeb że w długiej, wielotygodniowej trasie czułbym się po prostu źle. "Homesick", jak to mawiają angole. Ale grania z kimś i dla kogoś zwyczajnie potrzebuję bo poza tym w zasadzie nic mnie nie cieszy (no, jeszcze stare graty wielbię, ale jak mnie nie stać na własnego to jest to takie lizanie cukierka przez papierek), zostaje samo biologiczne przetrwanie. A na co to komu. Dlatego tam, gdzie jestem teraz, jest w miarę ok - przydałby się jeszcze kroczek w górę (częściej "prawdziwy" koncercik, tak raz miesiącu, częściej studyjko, tak raz w roku) i byłbym hepi.